Ludzie, co za mordęga! Zaczęłam czytać „Ofiarę w środku zimy” Monsa Kallentofta z nadzieją na kawałek porządnej rozrywki kryminalnej w szwedzkim stylu, ale cóż, brutalnie się rozczarowałam.
Wynudziłam się niesamowicie, a przecież tyle osób twierdzi, że to naprawdę niezły kryminał… Mam chyba spaczony gust literacki:). Przejdźmy do konkretów: w środku baaaardzo mroźnej zimy w Linköping zostają odnalezione zwłoki (dyndające na drzewie) brutalnie okaleczonego mężczyzny. Policja przystępuję do śledztwa, a czołową rolę odgrywa w nim detektyw Malin Firs, “kobieta po przejściach”, samotna matka, której ulubioną rozrywką jest snucie depresyjnych i jałowych rozważań o sensie życia oraz zalewanie się w pestkę, gdy tylko nadarza się okazja… Powiem szczerze, Malin zalana podobała mi się znacznie bardziej niż Malin trzeźwa, przynajmniej na rauszu oszczędza nam swoich dywagacji na tematy egzystencjalne. Do kompletu autor dokłada monologi wewnętrzne trupa, w końcu równowaga w przyrodzie musi być! No i osiąga zamierzony efekt, rozważania nieboszczyka są, w rzeczy samej, tak nudne i pełne zadęcia, że świetnie współgrają z pretensjonalnymi przemyśleniami Malin. Ja nie mam nic przeciwko oryginalnej narracji, nie przeszkadza mi zmiana narratorów czy monologi wewnętrzne, ale, na Bachusa, silenie się na oryginalność może “ukatrupić” najlepszą intrygę! I wtedy potrzeba naprawdę sporo wina, by przebrnąć przez kolejne strony kryminału:) Tym bardziej, że inne postaci też są mało przekonywujące (i to tego wszyscy cierpią z jakiegoś powodu, śmiech jest zakazany, depresja wysoko wznosi sztandar), a akcja stosunkowo przewidywalna…
Z ciekawości przeczytałam wywiad z autorem w Newsweeku. Kallentoft zadeklarował: Myślę, że kryminał zyskuje kiedy pojawia się w nim prosty zestaw symboli, które są dla każdego zrozumiałe, niezależnie od języka jakim się posługujemy. Na przykład zimno symbolizować ma chłód emocjonalny, gorąco kojarzy się nam z piekłem, wiosna z okresem, kiedy budzi się życie, seksualnością natury. Ale nie wolno tego przekombinować, trzeba zachować umiar. Metaforyka nie może być za bardzo wyszukana, musi być na tyle prosta, by od razu w jednej sekundzie trafić do człowieka, tak byśmy wyczuwali ją instynktownie. Cóż, biję się w persi: jedyne, co wyczułam instynktownie, to że nigdy więcej nie sięgnę już po kryminały Kallentofta. A gdybym miała wybrać jakieś motto dla tej przygody literackiej, to bez wahania sięgnęłabym po cytat ze starego sonetu Morsztyna:
"Ty nic nie czujesz, ja cierpię ból srodze…"
O tak, panie Trup, rozumiemy się doskonale!